niedziela, 15 marca 2015

Prolog


Witam! Ah, może tak parę słów na sam początek. A więc dziś dodaję prolog, pewnie dla każdego będzie niezrozumiały i dość krótki, ale mam nadzieję, że się spodoba. To mój pierwszy blog, który mam zamiar prowadzić jak najdłużej. Jeżeli oczywiście to wyjdzie, ze względu na moje lenistwo, liceum i... moje widzi mi się. Oczywiście zapraszam do zajrzenia, może się spodoba.
A więc dziękuję za przeczytanie *.*
***

               
                 Znasz to uczucie, gdy codziennie rano, chcąc się nie obudzić, nagle otwierasz oczy i znowu widzisz tą szarą rzeczywistość? Boisz się tego, ale jednocześnie brniesz w to dalej. Stawiasz ostrożnie kroki, starając się nie potknąć, ale czy naprawdę o to chodzi? Może właśnie powinieneś żyć chwilą, nie myśląc o tym co było i będzie. Życie bywa poplątane. Stawia przed tobą mnóstwo prób, sprawdzając twoją wytrzymałość i możliwości, do jakich będziesz zdolny. To gra, którą albo wygrasz, albo przegrasz. Dlaczego pamiętasz z niego najbardziej te przykre chwile? Dlaczego to one stoją na pierwszym miejscu, zamiast tych dobrych?
                Czy myślałeś kiedykolwiek jak twoje życie dalej się potoczy? Myślałeś o tym, co będzie jeżeli jutro się nie obudzisz? Po prostu położysz się wieczorem spać jak zawsze, a rano nie obudzą cię delikatne promienie słońca, ten natarczywy dźwięk budzika, krzyk matki, próbującej siłą wyrwać cię z krainy Morfeusza. Ale zamiast tego, ty dalej leżysz nieruchomo, twarz wydaje się taka... bez uczuć, emocji, bez życia. Przed oczami zamiast widzieć tunel skierowany w stronę światła, idziesz w głąb ciemności. 
                Czy przeżyłeś kiedykolwiek śmierć bliskiej osoby? Więc powinieneś wiedzieć, jak się czułem, gdy siedząc spokojnie w szkolnej ławce, dostałem telefon ze szpitala, że moja miłość nie żyje. Oh, jakie czułem wtedy otępienie. Wszystko naokoło ucichło, pozostawiając jedynie głuchą ciszę. Łzy, które nie chciały przestać płynąć, nauczycielka która z oddali krzyczała, że mam odłożyć ten pieprzony telefon. Uczniowie, patrzący na mnie zdezorientowani i ja, stojący przy swojej ławce w ostatnim rzędzie przy oknie. 
                Ta cicha melodia, grająca ci w uszach, chwile, które przeżyliście razem nagle stają otworem przed twoimi zapłakanymi oczami. Podchodzisz powoli i kładziesz na grobie czerwoną różę, symbolizującą wielką miłość.  Na zegarze wybija północ, a ty nadal ślęczysz ze spuszczoną głową, nie chcąc stąd odejść.

- Chodź do mnie - spokojny, a zarazem tak męski głos wyrywa cię z zamyśleń, a ty odwracasz się i widzisz JEGO. Stoi w blasku księżyca, w czarnych spodniach i skórzanej kurtce. Jego blond włosy powiewają delikatnie na wietrze, a błękitne oczy, przepełnione miłością, nadzieją i szczęściem patrzą wprost na ciebie. Wyciąga do ciebie ręce, w geście zaproszenia, a ty podbiegasz i zatapiasz się w nich, jakby tam było najbezpieczniej. Rzeczywiście tak było. Bijące od niego gorąco wręcz ocieplało moje zmarznięte ciało. W blasku księżyca wyglądał pięknie, tak majestatycznie i realistycznie. Jakby to wszystko co się zdarzyło kilka godzin temu było zwykłym snem, urwanym w pewnym momencie.Chwila patrzenia sobie głęboko w oczy wystarczyła, aby zobaczyć w nich wszystko. Ostatni pocałunek, ostatnia chwila, ostatnie słowa, zanim wziął go za rękę i poszli do Nieba.